KILKA REFLEKSJI PO SPOTKANIU Z JENNIFER TEEGE
Kiedy wychodziłem ze spotkania, miałem delikatnie rzecz ujmując mętlik w głowie, ale też jedną konkluzję, z której się cieszyłem.
Już początkowa prezentacja historii obozu w Płaszowie wprawiła mnie w ponury nastrój. Tym bardziej, że tuż za mną siedziały dwie starsze panie i na moje oko mogły one doskonale pamiętać tamte czasy. Ich westchnienia, mówiły same za siebie.
Sama Jennifer z jej nieustającym uśmiechem poprawiła mi nastrój. Jej rzeczowość jest po prostu ujmująca. Dlatego też słuchałem bardzo uważnie tego co mówi. Pomyślałem wtedy jak wielką pracę musiała wykonać, by przepracować wszystkie traumy. Czarnoskóra Niemka, wnuczka jednego z największych zbrodniarzy jakich zna świat, to brzmi jak scenariusz filmowy a nie prawdziwe życie a jednak właśnie jest prawdziwym życiem.
Nawet jeżeli traumy te przepracowała pod okiem specjalistów, to jednak nadal jest to imponujący wyczyn. Pisanie książki, bywa na ogół terapeutyczne. Każdy z nas pisarzy czy pisarek doskonale wie ile w niepozornych scenach, na które nie zwróci uwagi przeciętny czytelnik, poukrywaliśmy demonów, rozliczeń z własnymi problemami. Książka Teege też taka jest.
Czytałem ją niedługo po wydaniu. Owszem podobała mi się bardzo, ale dopiero spotkanie z autorką, słuchanie jej głosu (i pięknej niemczyzny) uświadomiło mi jak ważna jest ta książka. Ważna z wielu powodów.
Oczywiście ważna jest dla społeczności żydowskiej i szczególnie tej krakowskiej. Ale to nie jedyna „ważkość” tej pozycji. Fascynująca jest pod względem poznawczym. Relacje międzyludzkie, skomplikowane i bolesne to najistotniejszy element tej książki.
Amon Goeth to bez wątpienia demon. Nie sądzę, by nawet najwnikliwsze badanie pozwoliło znaleźć w nim jakiś ludzki pierwiastek. Mówienie o nim zwierzę, to obrażanie zwierząt. Tylko to jedno słowo „demon” doskonale oddaje naturę zjawiska (czytaj nieszczęścia), którym był.
I o tejże demoniczności, mówiła Jennifer Teege. Kiedy mówiła o tym, że cień kochanka, ojca, dziadka unosił się nad życiem tych trzech kobiet, pojąłem wtedy właśnie jak ważna jest ta książka.
Dla wyjaśnienia, używając pojęcia demon, nie mam na myśli demoniczności ludowej. mam na myśli stan umysłu, który został pozbawiony wszelkich elementów współczucia, miłości i człowieczeństwa a jest konglomeratem fanatyzmu, nienawiści i pogardy.
W dzisiejszej Polsce ta książka jest ważna, bowiem widzimy każdego dnia jak elementy „demoniczne” podnoszą w tym kraju głowy i mają się całkiem nieźle. Fala nienawiści wobec wszystkiego co „inne” opływa internet, prasę prawicową, kościół a nawet instytucje państwowe. Tym bardziej musimy wszystkim przypominać, do czego to prowadzi. Taki demon jak Goeth, czy psychopata z Orlando może się pojawić już wkrótce.
Ale jak żyć w cieniu demona? Historia kobiety Amona i jego córki pokazuje, że niby można, ale i tak kończy się tragicznie. Dopiero wnuczka Jennifer potrafiła się wyplatać z tego fatum.
Autorka opowiada o tym wprost, ale pewnie i tak to co zostało zapisane w tej historii to tylko część jej osobistej tragedii i tym bardziej należy podziwiać ją jako pozytywny przykład.
Etycy od tysięcy lat zastanawiają się czy zło można dziedziczyć. Nie wiem. Nikt nie jest w stanie powiedzieć „co” jest odpowiedzialne za powstawanie takich zjawisk jak Himmler, Hitler czy obozowi strażnicy. Pierwiastek zła w nas pewnie tkwi, to niewątpliwe. Myślę, że przyzwolenie na nie, milczenie, brak stanowczego sprzeciwu pozwala demonowi rozwinąć się i pogrążyć świat w chaosie.
Wracając jednak do książki i spotkania, było ono dla mnie bardzo emocjonalne, z wielu powodów, których nie chce tu poruszać, ale jeden aspekt mnie szczególnie mocno uderzył. Kilka miesięcy wcześnie w tym samym Muzeum Galicja odbyła się debata literacka, której jednym z wątków była odpowiedzialność ludzi kultury wobec niepokojących zjawisk społecznych, które pojawiły się na nowo przed kilku laty.
Były tam wypowiedzi i mądre i takie sobie i zupełnie z innej beczki jak to zwykle na debatach. I jak to zwykle na nich, żadna sensowna odpowiedź nie padła.
Dopiero na spotkaniu z Teege uświadomiłem sobie, że zamiast biernie słuchać ich wszystkich, mogłem wstać i wskazać tę książkę i powiedzieć: tu jest odpowiedź. Następnym razem tak zrobię.
To dobrze, że spotkanie to organizował krakowski TSKŻ, pod wodzą Klaudii Klimek i Michała Zajdy. To spotkanie udowadnia, że rzeczywiście ta właśnie organizacja strzeże pamięci pomordowanych i jest na tyle czujna by przed niebezpieczeństwem ostrzegać żywych. Takie spotkania, są bardzo ważne właśnie z tych powodów, o, których pisałem wcześniej.
Kiedy wracałem do domu, paląc papierosa pomyślałem sobie, pamiętając jeszcze uśmiech Jennifer Teege, że demona można pokonać.
Bo można.