Dlaczego Żydzi w Polsce najchętniej zatrudniają nie-Żydów?
Ostatnimi czasy mam zbyt mało czasu, aby go trawić na rzeczy niepotrzebne.
Dopadły mnie demony przeszłości i zmuszony zostałem, aby się z nimi rozprawić. Jednakże nie ma tego złego, co by dobrym się nie skończyło – innymi słowy – nabrałem dystansu, przemyślałem pewne sprawy. Szanowni czytelnicy, jak rzekł niezapomniany Arnold Schwarzenegger, w pewnym filmie o robotach - „I'm back”. Znów jestem w innym miejscu i okolicznościach, ale jednak.
Dzisiaj będzie o tym, co Żydzi lubią najbardziej, czyli o pieniądzach i podróżach. Od wielu lat zastanawiam się, w jaki sposób to wszystko się kręci, czemu tak wielu przypadkowych ludzi na tym zarabia i dlaczego tym kimś nie jestem ja? Oczywiście takie problemy, jak stwierdziła Halina Kiepska w kolejnej rozmowie z bezrobotnym mężem Ferdynandem, który nie wiedział, kim chce w przyszłości zostać, ma się w wieku licealnym, nie zaś na starość! Niemniej jednak, dręczy mnie to niemiłosiernie. Warto wspomnieć, że gdy mnie coś dręczy, to zaczynam pisać – może to jest właśnie, ów klucz do sukcesu – rozsądni ludzie kombinują, co by tu zrobić, aby sobie poprawić, tym samym dają sobie szansę na podwyższenie swojego statusu materialnego, a Zajda siada i pisze. Niektórzy to nawet z tego pisania żyją, i to może być jakieś rozwiązanie, tylko Zajda pisze o Żydach, co rusz wyprowadzając ich z równowagi. Zamiast przystać do kogoś i ładnie się uśmiechać, błagalnym tonem prosząc o jakąś synekurę, to siedzi i pisze, rechocząc ze wszystkich. Dzisiaj będzie … dokładnie ta jak zwykle.
Obserwując wszystkie organizacje i inne fundacje „pożytku żydowskiego” w Polsce należy z całą stanowczością stwierdzić, że Żydzi są tam w zdecydowanej mniejszości. Jeśli już gdzieś jakiś się zawieruszy, to pełni zazwyczaj funkcję zarządzającą, jak ognia unikając swoich „pobratymców”. Czym to jest spowodowane, o tym za chwil kilka. Owszem w gminach wyznaniowych można jeszcze spotkać Żydów, statystycznie należy przyjąć, że osoba kręcąca się nieopodal budynku gminy wyznaniowej – nie licząc „prawdziwych Polaków” lub policji – powinna mieć pochodzenia żydowskie. Ale już takie fundacje, które zajmują się „rozwojem życia żydowskiego” skupiają przeważnie, „kogo popadnie”, czyli tego, który akurat poszukuje niezbyt uciążliwego zajęcia. Nie będę się powtarzał i pisał o pielgrzymkach różnego rodzaju żydologów do Izraela lub Stanów Zjednawczych, że to ładne kraje i ludzie tam chętnie podróżują. Oczywiście ja ich doskonale rozumiem, ale nie pojmuje, dlaczego pielgrzymki te opłaca się żydowskimi pieniędzmi i firmuje logiem organizacji żydowskich.
Wróćmy do zagadnienia, które poruszyłem powyżej: Dlaczego Żydzi w Polsce najchętniej zatrudniają nie-Żydów? Trzeba pamiętać, że do Polski najczęściej przyjeżdżają ludzie, którym nie wyszło gdzie indziej. Izrael lub Stany Zjednoczone wypluły ich z sobie tylko wiadomych powodów. Jest rzeczą oczywistą i niewymagająca komentarza, że żaden normalny Żyd nie przyjedzie do Polski z miłości do śniegu, zimna i przydługich nocy. Przyjedzie tylko dlatego, że musi się gdzieś schronić, gdzieś daleko, na uboczu żydowskiego życia. Nie twierdzę, że są to przestępcy, ale już ludzie naznaczeni jakimś piętnem, zdecydowanie tak. Polska jest tak atrakcyjnym miejscem zamieszkania dla wychowanego „tam” Żyda, jak dla bobra pustynia. Zdarzają się oczywiście wyjątki od reguły, znam takich. Wiedzeni ciekawością, chęcią poznania swoich korzeni, w jakiś niewyjaśniony sposób dotarli do kraju nad Wisłą. Gdzieś się zaczepili, coś zarobili, poznali język i zostali. Jednakże większość tych, którzy zdecydowali się przybyć do Polski, to ludzie „uciekający”, którzy boją się konkurencji, pilnują swojego stanu posiadania i nie bardzo chcą się dzielić z innymi. Wielokrotnie nie mają zamiaru uczyć się języka polskiego, nie interesuje ich asymilacja – robią wyłącznie tylko to, co muszą aby przetrwać w obcym sobie środowisku. Jeśli taki ktoś kieruje tzw. organizacją żydowską i zdecyduje się na zatrudnienia lokalnego Żyda, to ów tubylec, w naturalny sposób będzie stanowił dla niego zagrożenie – może okazać się zdolniejszy, lepiej zorientowany lub zwyczajnie bardziej nadaje się na takie stanowisko. Lepiej, więc takiego omijać szerokim łukiem i nie wychowywać sobie zagrożenia. Natomiast zatrudniony w jego miejsce nie-Żyd, zawsze będzie nie-Żydem, nawet, jeśli będzie pracował 25 godzin na dobę, odda organizacji całe swoje jestestwo, zostanie laureatem nagrody Nobla to i tak nie będzie mógł nigdy przewodniczyć organizacji żydowskiej – czyli jest bezpieczny zawodowo. Tak jest, ponieważ tak musi być, zresztą cały świat o tym wie. Oczywiście istnieje rozwiązanie dla tego biednego nie-Żyda. Jakie? Musi sobie założyć własną fundację/organizację i starać się o dofinasowanie z zagranicy. Jak sobie dorobi jeszcze żydowską, najlepiej holokaustową legendę, to ma spore szanse na uzyskanie grantów. Oczywiście nikt tego nie sprawdzi, ponieważ nie ma takiej możliwości, zresztą, po co? Przecież nikt w normalnym świecie nie zostaje Żydem, tylko po to, aby otrzymać grant! A w Polsce takie rzeczy są na porządku dziennym.
Świat się zmienia. Jeszcze 20-25 lat temu Żydzi nagminnie wyjeżdżali z Polski, w poszukiwaniu zrozumienia i lepszego życia. Dzisiaj doń emigrują ich rodacy, którzy o istnieniu takiego kraju jak Polska, jeszcze nie tak dawno mogli dowiedzieć się wyłącznie na lekcji geografii – jeśli oczywiście uważali w tym czasie na zajęciach. Zachodzę w głowę, po jakie licho oni tu przyjeżdżają? Może ten system działa na zasadzie – u mnie w mieście jestem jednym z wielu, a tu na wsi będę gwiazdą, czyli w Nowym Jorku czy innym Tel Awiwie jestem jednym z wielu Żydów, a w Polsce jestem nielicznym Żydem. Znam hebrajski, umiem się modlić i już jestem wyjątkowy. To jest tak jakbyśmy wysłali Polaka do Mongolii, w momencie, gdy zapanowała tam moda na „polskość”. Ten mówiący i piszący po polsku Polak (nawet słabo, co niestety jest dzisiaj dość powszechne) oraz znający „Ojcze nasz” byłby dyżurną gwiazdą niedzielnej sumy! Dziewczyny rwałyby bieliznę na jego widok, jednym słowem – „żyć, nie umierać”. Mongolski establishment zapraszałby go na lunche i inne eventy, w celu zabłyśnięcia światłem odbitym przed okolicznymi tubylcami. Po zaśpiewaniu „przybieżeli ułani do okienka” albo „szła dzieweczka do laseczka” nic nierozumiejący tłum wiwatowałby na jego cześć. Byłby sławny! Jednak nie jestem przekonany do tej teorii. Polska dla wierzących Żydów to dzisiaj miejsce obce, nie powiem, że wrogie – ale obce! Dlaczego? Bo tu Żydów jest jak na lekarstwo.
Dalej ciśnie mi się na usta pytanie. Po co? Może, aby krzewić kulturę żydowską pośród … no właśnie, pośród kogo? Tej nędznej garstki spolonizowanych Żydów, czy też kandydatów na konwertytów i sympatyków, przez niektórych zwanych kibicami? Jak tu promować kulturę, jeśli nie zna się lokalnego dialektu, zwanego językiem polskim. Mowa ta jest ponoć niezwykle trudna, całkowicie niezrozumiała i opatrzona szeregiem wyjątków. Dla mało zdesperowanego człowieka, w zasadzie nie do opanowania. Nawiasem mówiąc, nie jestem zdziwiony tym stanem rzeczy. Język angielski to taka lingua latina naszych czasów, dla wielu Polaków już zrozumiała. Tylko ci, którzy opanowali mowę Hemingwaya, w większości przypadków wiedzą, że nie wolno ciskać pustymi butlami w kierunku spacerujących Żydów, że czarnoskórzy dawno już zeszli z drzew, a homoseksualizm to nie sodomia. Warto jednak nauczyć się języka polskiego, aby dotrzeć do tej mniej wyedukowanej części społeczeństwa polskiego, zresztą wypada znać mowę kraju, w którym zamierza się mieszkać. Chciałbym w tym momencie zatrzymać się na parę chwil, bowiem niezwykle zastanawiającym jest dla mnie fakt, iż ortodoksyjni Żydzi posiadają niesłychaną zdolność nauki języków. Parę miesięcy temu do Polski przyjechał pewien człowiek, który nie znał słowa po polsku. Niespełna po paru miesiącach, można nawiązać z nim werbalny kontakt. Zaznaczam, że nie posiadam umiejętności porozumiewania się w obcym (czyli nie polskim) języku. Jestem całkowitym beztalenciem językowym, pozbawianym słuchu i jakichkolwiek zdolności w tym kierunku. Tym bardziej doceniam ludzi, którzy tu przyjechali i usiłują, z sukcesami mówić po polsku. Najczęściej są to właśnie ortodoksi. Mieszka również w Polsce dość liczna grupa Żydów nie religijnych. Co jest ciekawe, oni prawie nie mówią po polsku, nawet nie próbują się uczyć. Jak wytłumaczyć ten fenomen? Nie mam pojęcia.
Wracając do poprzednich rozważań, dotyczących przyczyn żydowskiej emigracji do Polski. Być może jest ona spowodowana, w określonych przypadkach, chęciom ucieczki przed problemami? Wierzycielami, wymiarem sprawiedliwości czy zazdrosną żoną. Z fiskusem podobno można wygrać – choć Roman Kluska zapewne ma na ten temat zupełnie inne zdanie – rzesze zamożnych mieszkańców najjaśniejszej Rzeczypospolitej, powinny być tego dobitnym przykładem. Przed więzieniem również można się ustrzec – wystarczy wyjechać niczym Roy Jones jr., Gerard Depardieu czy Steven Segal do Związku Radzieckiego, zwanego przez współczesnych Rosją, lub ubiegać się o mandat poselsko-senatorsko-europejski. Natomiast przed żoną się nie uchowasz. Zawsze cię znajdzie – twoja lub obca, bez znaczenia.
Pozostaje do roztrząśnięcia jeszcze aspekt religijny. Dla laików, agnostyków czy ateistów, jest to temat absolutnie niezrozumiały, a niekiedy i zabawny. Ortodoksi są niezwykle mocno ukierunkowani na Boga i tradycję. Proszę zaglądnąć do tekstów redaktora Tomasza Terlikowskiego, na Fronda.pl, będących werbalnym przedłużeniem episkopatu – jest to czysta ortodoksja, tylko w innym opakowaniu. Rzecz jasna, zasady wiary są odmienne, natomiast sposób myślenia już mniej. Jest to kolejny dowód, iż w podstawówce, judaizm oraz chrześcijaństwo siedziały w jednej ławce. Mam propozycję „pracy myślowej” – jak mawiają w wojsku, dla chrześcijańskiej części czytelników niniejszego tekstu. Zabawmy się w historię alternatywną i odwróćmy historię. Co zrobilibyście, gdyby przyszedł taki ktoś jak Hitler i większość z waszych przodków wymordował? Resztki i niedobitki, które jakimś cudem się uratowały musiałyby wyjechać w świat, pozostawiając takie miejsca jak Jasna Góra, Kalwaria czy Łagiewniki na pastwę ludzi, którzy nie mają najmniejszego pojęcia, jakie jest ich znaczenie. Po paru dziesięcioleciach ich dzieci i wnuki decydują się na przyjazd do tych miejsc – niczym ich przodkowie z pielgrzymką. Na miejscu – przypuśćmy Łagiewnik – zastaliby wielkopowierzchniowy sklep, lub w najlepszym przypadku ruinę. Co znajduje się wokoło? Wszędzie przechadzają się nieufni Żydzi, którzy patrzą z niedowierzaniem na tą kolorową i rozśpiewaną grupę pielgrzymów. Śmiem wątpić, aby dzieci wspomnianego wyżej red. Terlikowskiego przeszył obok tego wszystkiego obojętnie. Może zdecydowałyby się pozostać i przywrócić sanktuarium dawny blask? Nie piszę powyższych słów złośliwie, nie jestem rzecz jasna wrogiem red. Terlikowskiego, podaję go, jako przykład, gdyż jest osobą rozpoznawalną – to tak gwoli wyjaśnienia i sprostowania. Proszę się zastanowić i wczuć w sytuację.
Ludzie z brodami i w kapeluszach pojawiają się na ulicach polskich miast. Nikt już w Krakowie czy w Warszawie nie wskazuje palcami, na idących w szabat do synagogi Żydów. Jest to widok normalny, do którego ludzie nawykli. Mojżeszowy, brodaty strumień żydowskiej emigracji płynie do Polski, nurtem zwartym i wartkim. Dalej jednak nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje?
Zapraszam do dyskusji.